środa, sierpnia 19, 2009

Drogi motyw.


Najlepsza kawa i lody w Niszu, dzięki Marcinowi Be, spotkanemu tam przypadkiem. (stary radziecki aparat Zorki4)

Bałkański koncert na bazarze w Niszu, Serbia. (aparat Zorki4)

Sarajelove. (Zorki4)

"Obywatel świata" zawsze brzmiał mi obco i sztucznie. "Światowiec"? "Europejczyk"? Nigdy nie zazdrościłam komuś, kto miał to wstawione w rubryce obok nazwiska. Jako dziecko podkochiwałam się w Włóczykiju, a kiedy poznałam prawdziwych obieżyświatów-nomadów, którzy podróżują bez przerwy od kilku lat, skrycie im trochę zazdrościłam. A jednocześnie zawsze otwarcie cieszyłam się, że potrafię określić swoje korzenie, krąg kulturowy i przede wszystkim - bazę.
Z drugiej strony reprezentantka polskości ze mnie kiepska. Wódki specjalnie nie lubię, a gdy obcokrajowcy chwalą się, że potrafią powiedzieć po polsku 'kurwa', 'na zdrowie' albo 'jak się masz kochanie', jestem zwyczajnie zażenowana. Nie prężę się bezwarunkową dumą na nazwisko Lech Wałęsa i nie należę do pokolenia JP2, tak samo jak nie wzruszam się na pochodach reprezentacyjnych wojska polskiego.

Polskość łapie wtedy kiedy nic innego nie pomaga lub gdy się o niej zapomni. Był taki czas, jeszcze w Stambule, że wisiało nade mną fatum - dramatyczne przeprowadzki, puste kieszenie, ukradzione złudzenia i strata wiary w ludzi.
Siedzenie w ciemnej kinowej sali zawsze było receptą na problemy i wtedy też pomógł Istanbul Film Festival. Jednego seansu nie zapomnę nigdy. Film "Somers Town" i jego ciepła historia z przedmieść Londynu o przyjaźni angielsko-polskiej i miłości rodzicielskiej z polskim wątkiem robotniczym w tle. Z ekranu dużo polskich słów, również tych zbyt polskich. Byłam pewnie jedyną osobą na sali, która rozumiała te polskie podchmielone niuanse, nieśmiałą polskość w twardym akcencie i zapewne jedyną osobą, która przeryczała cały seans filmu, który był na wskroś wesoły i optymistyczny.

Najcudowniejsze w podróżach są niespodzianki. Choćby to, że tuż za granicą bułgarską w Serbii głodni nie mogliśmy złapać żadnego stopa i podjechał starszy pan na rowerze z siatkami pełnymi jedzenia, reklamując się: Mini Market! A chwilę później, kiedy już zrezygnowani rozbijaliśmy w polu namiot, podjechała nagle ciężarówka z krzyczącym tureckim kierowcą: Całą Bułgarię was śledziłem i zastanawiałem kiedy będę mógł w końcu zgarnąć!
W mieście Nisz w Serbii spotkałam znajomego z uczelni niewidzianego od ok. 2 lat - wprowadził się tam na dłużej 3 dni wcześniej. Nagle mamy towarzystwo, prysznic i kto by pomyślał, że będziemy brać udział w przygotowaniach do domówki w Niszu?
Czarnogóra powaliła. Zrobiła wrażenie jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Podobnie jak Bośnia&Herzegowina, która niesamowicie też zafascynowała.
W nocnym pociągu Belgrad-Budapeszt spotykamy w przedziale muzyka z Izraela, który jedzie do Berlina na trasę koncertową zorganizowaną mu przez jedną z Couchsurferek. Nie muszę mówić, że okazało się, że znamy te same osoby. Takich historii jest setki. Choć są możliwe, to przecież nieprawdopodobne. I racjonalnie każą przestać wierzyć w przypadki.
Z Budapesztu miał być już oficjalny pociągowy odcinek Budapeszt-Kraków, a później już do korzeni na Podkarpacie. Zaskakująco, pociąg z Budapesztu zlikwidowany. Więc co? Autostop do końca!

Kotor, Czarnogóra.


Ostatnie zdjęcie na kliszy z aparatu Zorki4. Arbuzy przy węgiersko-słowackiej granicy.

Droga jest pełna niespodzianek, uświadamia też co jest najdroższe.
Kiedy jeszcze w kwietniu zasypiałam w Diyarbakir na Wschodzie Turcji, poleciały mi drugi raz łzy z polskości. Nasz gospodarz z Couchsurfingu najpierw włączył krótki film, mówiąc: Polska jest rajem. Na ekranie kamera szła przez gęsty, zielony las, rejestrując śpiew ptaków.
Później Eray włączył muzykę. Stare kobiety z Lubelszczyzny zaczęły śpiewać "Za bujne bory za bujne lasy" i o tym, że Jasiu poznał Marysię i że żniwa się zaczęły. No i gdzież tu ryczeć po usłyszeniu zawodzeń starych bab. To właśnie takie płakanie, którego obywatel świata nie zrozumie. I płakanie i łzy po polsku muszą mieć choćby 'ł'. Lulu dzicie lulu, wyły baby.

niedziela, sierpnia 16, 2009

Tam gdzie sułtan piechotą chodzi.

Sufit jednej z 68 toalet sułtana Abdulmecida w Pałacu Dolmabahçe, Istanbul, kwiecień 2009.

Ubikacja w mieszkaniu prywatnym, Diyarbakir, Wschód Turcji, kwiecień 2009.

Tuż za polską granicą, ale już na Białorusi. Lato 2007

U naszych gospodarzy w Mongolii. Wyprawa wakacyjna 2007.

Różne są podziały na mapach Europy i świata. Geograficzne, polityczne, demograficzne, przynależności do organizacji międzynarodowych... Ale czy ktoś zrobił kiedyś mapę świata według rodzaju toalet? Nie znalazłam.

Sprawa tak błaha, a tak ważna. Każdy, kto podróżuje ma jakąś toaletową historię, od przerażających po zabawne. Fizjologia ma zawsze duże znaczenie, a w drodze jeszcze większe. Współtowarzysze podróży nawet jeśli nie zaczną o tym mówić (niektórzy twierdzą, że rozpoczęcie rozmów na 'te' tematy jest dowodem na integrację grupy), to szybko, chcąc nie chcąc, poznają się wzajemnie dość dogłębnie od fizjologiczno-fizycznej strony.
"O, w końcu normalna toaleta!" - woła niejeden turysta z naszej części świata na widok McDonalda w krajach prawdziwej Europy Wschodniej (czyli na prawo od Polski), Bałkanów, Bliskiego Wschodu, Kaukazu czy Azji Południowo-Wschodniej. Podczas jednej z pierwszych większych wypraw na Krym w 2005 r. na 'macowych', 'normalnych' toaletach zobaczyliśmy ślady butów. No jak to tak można? Dzikie kraje! Nienormalne niczym jedzenie posiłku pałeczkami.

Szafowanie słowami związanymi z normalnością, mądrością, zdrowiem psychicznym czy higieną mamy we krwi. Ile razy ktoś obraźliwie mówi o mniej inteligentnych 'ciemni' albo 'ciemnota', co ma swoją etymologię nie tylko w 'ciemnym' średniowieczu, ale wielu kojarzy się też z narodami o ciemniejszej karnacji? Nie mówię już o nazywaniu np. narodów z krajów Bliskiego Wschodu 'brudasami'. Daleko jesteśmy w tym poza normalnością, cokolwiek ona znaczy w danym kręgu kulturowym.
Higiena to drażliwa sprawa, ale dla chociażby Arabów czy Turków bardzo oczywista - nigdzie nie spotkałam się z taką troską o czystość, dezynfekcję czy porządek w sferze prywatnej.
W czasie gdy średniowiecze promowało tezy, że woda jest szkodliwa dla zdrowia (św. Hieronim głosił, że mycie ciała jest profanacją chrztu), łaźnie i toalety, również jako miejsca spotkań, były normą w innych częściach świata. Kiedy słynny podróżnik Marco Polo dotarł do Japonii, zaproszony został wraz z towarzyszami do łaźni. Dzielny odkrywca doszedł do wniosku, że skośnoocy gospodarze dybią w ten sposób na jego życie.

Jude Law i Ewan McGregor w obiektywie Lorenzo Agiusa prezentują socjalizację w toalecie w zachodnim stylu, odmienną od tej tradycyjnej wschodniej.

Zresztą ubikacja siedzona (od razu ze spłuczką i porządnym siedziskiem) została wymyślona też przez dziki kraj, czyli Chiny, i to jeszcze 2000 lat temu - Europie przyszło czekać na ten wynalazek kolejne 400 lat, a powszechne stosowanie 'cywilizowanej' toalety na starym kontynencie to dopiero XIX wiek.
W Polsce mieliśmy generała i lekarza Felicjana Sławoja-Składowskiego, który przed II wojną światową nauczał Polaków, że trzeba załatwiać potrzeby nie za stodołą, a w klozecie. Od niego wzięły się "sławojki", czyli drewniane wychodki, które gdzieniegdzie można jeszcze spotkać na polskiej wsi. Ale to, że nasz generał rozpropagował ideę dziury w ziemi w innych krajach, należy schować między bajki. Toaleta kucana rozwijała się w wielu krajach inaczej i przybierała różne formy - współcześnie może zaskakiwać rozwiązaniami technologicznymi i designem. I wiele krajów ma w historii osobę, która przekonywała o wyższości 'kucanki' nad 'nowoczesną' toaletą. Nieważne kto to wymyślił, ważne, że miał rację. I chodzi tu o zdrowie, szlachetne zdrowie, panie i panowie.
Chorobom jelita grubego, jak choćby rakowi czy hemoroidom, łatwiej zapobiec kucając, a nie siedząc. Do tego można wyćwiczyć mięśnie, zaoszczędzić czas, a w miejscach publicznych zapobiec dotykaniu czegokolwiek pełnego bakterii. Utrzymanie czystości w toaletach publicznych jest oczywiście wielkim problemem w krajach rozwijających się (i nie tylko), a o poprawę warunków walczy na przykład World Toilet Organization. Jednak wymaganie od "ludów zacofanych" zmiany pozycji organicznych i naturalnych na nasze "rozwinięte", nie idzie z rozsądkiem.
Rozwój nie zawsze oznacza poprawę i tu nasz oświecony, nowoczesny, czysty, normalny świat doskonale to udowadnia. A do tego pokazuje, że pozycja państwa decyduje często o naszych pozycjach bardzo intymnych, schowanych za zamkniętymi drzwiami.

piątek, sierpnia 14, 2009

Człowiek strzela, a Allah kule nosi.

Miasto Mostar - nowe i stare.


Bardzo łatwo można było zostać kowbojem-bohaterem w Jugosławii. Para jeansów i buty w szpic generalnie załatwiały sprawę. A jak do tego jadło się banana, prawdziwy John Wayne mógł się schować. Już wcześniej Stalin, przerażony wizją podbicia Wschodu przez agentów Dzikiego Zachodu, zlecił zabić Johna Wayne'a, aktorską legendę westernów. Morderców schwytano i był to powód Rosjan do wyparcia się próby zbrodni. No bo jak to, przecież w Rosji wszystko jest najlepsze: gimnastyczki, rakiety kosmiczne, jak i seryjni mordercy - którzy nigdy nie daliby się złapać na gorącym uczynku.

We wszystkich krajach z wpływem sowieckiej dyktatury pożądanie wszystkiego co z Ameryki było na równi z oficjalną krytyką zachodniego świata. I na równi ze współczesnym rozczarowaniem kapitalizmem i tęsknotą za czasami Tito.
-To jest jakiś absurd. Wszyscy chcą z powrotem czasów kiedy nic nie mieli. A wiesz czemu tęsknią? Bo teraz są starzy, a każdy tęskni za młodością - mówi Goran, jeden z naszych kierowców na drogach Bośni i Hercegowiny. Sam jest już na powojennej, żołnierskiej emeryturze (walczył w armii chorwackiej), ale niekoniecznie zaśpiewałby "Wesołe jest życie staruszka" (choć wybucha śmiechem co minutę), bo... ma niespełna czterdzieści lat. Poznajemy go w drodze do Sarajewa po odbiór kupionej przez internet deski windsurfingowej. Jak na emeryta ma całkiem wesoło, choć w Bośni jest wystarczająco dużo problemów żeby banan na twarzy miał zwrot w dół. Młodzi kombatanci wojenni i mnóstwo powojennych kalek (fizycznych i psychicznych), prywatyzacja która spowodowała duże bezrobocie, a korupcja w rządzie nie zmieniona wiele od czasów Tito.
Do tego ten wciąż siedzący gdzieś w środku niepokój, wewnętrzne bomby ze zgaszonymi zapalnikami, które jednak są w pogotowiu. Bo spoglądając choćby na mapę Bośni i Hercegowiny, widzimy absurdalny i katastrofalny upadek Jugosławii - oficjalne mapy są tylko w prezentacjach unijnych, a rzeczywistych granic nie potrafią wskazać nawet Bośniacy. Bośniacy, czyli Bośniacy-Muzułmanie, Bośniacy, czyli katoliccy Chorwaci i Bośniacy-prawosławni Serbowie. W 2011 r. UE ma wpisać BiH na listę krajów kandydujących do wspólnoty. I tu już zaczynają się schody - Muzułmanie i Chorwaci nie chcą zalecanego spisu powszechnego, gdzie będzie się ich pytać o narodowość, religię i język. Natomiast bośniaccy Serbowie wręcz odwrotnie, bo chcą udowodnić, że są w BiH większością. Dużą część kraju zajmuje przecież Republika Serbska, która nie jest ani oficjalną Serbią ani Bośnią, a zaczyna się na przedmieściach Sarajewa.

Najdłużej oblężona stolica świata w latach 1992-1995 żyła z kulami od bośniackich Serbów nad głowami, dochodzącymi ze wzgórz otaczających Sarajewo. Kiedy świstały pociski, a kapitalistyczne banany razem z innymi podstawowymi środkami do życia nie docierały do mieszkańców, podaży kultury nie przestał zapewniać Sarajevo Youth Theater. Z połową obsady i dyrektorem Nerminem Tulićem, który w pierwszym roku oblężenia stracił obie nogi, nie zamknął swoich drzwi ani na chwilę. Susan Sontag wyreżyserowała tutaj w 1993 r. "Czekając na Godota" i stwierdziła, że tę sztukę Beckett stworzył jakby specjalnie dla tego miasta. Mieszkańcy Sarajewa zawsze wiedzieli co to znaczy czekać, ale zdawali sobie też sprawę, że gdy Godot przyjdzie, będzie tylko rozczarowaniem.

Centrum Sarajewa.

O Miss Sarajevo śpiewał U2 z Pavarottim. O tym, że "Here she comes/Beauty plays the clown/Here she comes/Surreal in her crown".
Stolica w końcu doczekała się wystrzałowych restauracji, bombowych ubrań na ulicach i morowej atmosfery. Nie brakuje też bananowej młodzieży, która między bajki wkłada opowieści rodziców o tęsknocie za bananami. Współczesne Sarajewo naprawdę jest miss.

Ale mimo, że miny na twarzach morowe, te w ziemi wciąż ukryte.

Nasz pierwszy kierowca w Bośni i Hercegowinie to ubrany w mundur żołnierza trzydziestolatek z poważną, choć to bardziej chodzi o smutek, miną. Z taką miną i wielkim skupieniem... rozbraja powojenne miny.
- Pod żadnym pozorem nie rozbijajcie w Bośni na dziko namiotu.
Dziennie wystarcza mu czasu na 2-3 miny. Rozbrojenie jednej zajmuje 6 godzin. On sam pozwala się rozbroić tylko swoim dzieciom, kiedy odpoczywa w domu z rodziną.
Zdezorientowani w geografii i etnicznych podziałach Bałkanów pytamy go czy jest Bośniakiem, Serbem, a może Chorwatem?
- A co za różnica - ja człowiek.
Zastrzelił nas odpowiedzią i spuściliśmy głowy z zawstydzonymi minami. Przecież Johna Wayne'a nikt nie pytał o narodowość. Kowboj jest po prostu kowbojem i każdy o tym wie, że jest bohaterem Dzikiego Zachodu.