sobota, listopada 06, 2010

miłość ratunku policja


Na moim warszawskim praskim osiedlu mieszka chłopak, który ma takiego pecha, że nie dość, że się zakochał, to jeszcze w osiedlowej gadze. Jest też lekko upośledzony, ale nie wygląda żeby to akurat było zmartwieniem. Spotykałam go czasem w parku w cieplejsze dni. Kiedy nie widziałam, to słyszałam - krzyczał do wymalowanej blondynki (najczęściej w grupie rządzącej osiedlem): Kocham cię! Reakcje były różne, ale o dziwo nie agresywne. Dużo śmiechu, nabijania się z chłopaka, a na czasem rzucane też 'spierdalaj', odkrzykiwał: I tak cię kocham!

Hiszpańscy "koledzy" praskiej młodzieży. Malaga we wrześniu.

Generalnie osiedlowa młodzież miała dużo atrakcji tego lata oprócz dyskotek na stole do ping-ponga w parku. Przemocy nie widziałam. Co więcej, nie doceniałam tych nastolatków.
Wracam po południu i widzę zamieszanie. Starsza kobieta wydziera się na przestraszonego młodego romantyka i srogo mu grozi.
- Ale dlaczego chce pani dzwonić po straż miejską? - pytam.
- No przecież to jakiś zboczeniec! Całymi dniami wrzeszczy na całe osiedle nieprzyzwoitości!
Nie musiałam nic mówić - jeden z grupy trzymającej park, podszedł szybko do kobiety:
- Ten chłopak jest nasz. Niech pani lepiej zadzwoni żeby zwinęli pani starego pijanego z klatki.

Reakcja na takie widoki jest dłuuuga.

Jak się ostatecznie skończyła miłosno-kryminalna sprawa nie wiem. Od kiedy zrobiła się jesień już nie ma dyskotek na stole pingpongowym do piosenek z komórki. W każdym razie smutno, że bardziej na sucho uchodzi u nas alkoholizm niż zakochanie.