niedziela, kwietnia 11, 2010

Pochmurne kwietniowe popołudnie, Polska.

Pałac Prezydencki, sobota godz. 16

Harcerze na Placu Piłsudskiego, sobota godz. 21

Przy Pałacu Prezydenckim, sobota godz. 22:00


Prysznic, dobra kawa, książka, sprzątanie mieszkania. Wczorajsza sobota zaczęła się bardzo leniwie, jak zazwyczaj. Długo nie włączałam komputera ani radia, a dwa telefony przegapiłam, myśląc 'oddzwonię później'.
Pierwszego maila odczytałam dopiero po 12. Kolega z Turcji złożył kondolencje i nie zrozumiałam o co chodzi. Potem serwisy informacyjne i społecznościowe i jeszcze kolejne żeby potwierdzić, bo nie chciało się wierzyć. Wszystko czarne, czarna sobota. Polska oprócz prezydenta straciła w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 95 innych liderów i elitę polityczną.

W takich momentach pierwsze chwyta się za słuchawkę i rozmawia z najbliższymi. Jeśli rodziny nie ma w pobliżu, chce się spędzić ten czas z tą nabytą.
Po godzinie z przyjaciółmi byliśmy na Krakowskim Przedmieściu. Nastroje odświętne, ale jeszcze niepełne, bo to wszystko docierało razem z zachodem słońca, kiedy tysiące zniczy było coraz bardziej widzialnych w ciemności.

Wielu z nas mówiło "to nie nasz prezydent", bo młodzi na niego nie głosowali. Oprócz innych poglądów, wiele osób nie głosowało, bo nie poszło na wybory - wyraz głupiego buntu, który nie ma logicznych argumentów. Ale teraz chyba wszyscy powinni sobie uświadomić, że kimkolwiek był prezydent, był prezydentem demokratycznego kraju, którego wypierać się nie możemy, jakkolwiek patriotyzm byłby niemodny.
Porównania ze śmiercią Jana Pawła II są oczywiste, ale tamta śmierć była jakby "łatwiejsza", w przeżywaniu i ocenie. Jako katolicy Polacy zawsze świetnie dawali świadectwo w takich momentach, egzamin ze społeczeństwa obywatelskiego był zawsze ciężki.

Lekkie zagubienie widać było na wczorajszych ulicach Warszawy. W momentach kiedy stykamy się z tragedią świecką, obywatelską, niewiadomo jak się zachować. Słów pieśni patriotycznych mało kto zna oprócz harcerzy, hymnu polski nikt nie odważy się zacząć. Niektórzy się modlą, stoją w skupieniu, ale zdecydowana większość po prostu w spokoju spędza czas razem i rozmawia, o czym na codzień zapominamy. Niecodzienny spokój - tak właśnie odczuwam to wszystko. Nawet deszcz zaczynał padać kilka razy, ale się rozmyślał.

Zjedliśmy później w domu obiad, pyszne dietetyczne kotlety z surówką, słuchaliśmy polskiego jazzu. I jak zwykle dużo rozmawialiśmy, oprócz o Polsce i polityce, to o misjologii, przeglądarkach internetowych, dietach, ekonomii społecznej i różnych innych drobiazgach, bo z tego składa się życie. Jedna osoba była cały czas z laptopem na kolanach, relacjonując wiadomości z serwisów z całego świata.
I takie mamy współcześnie problemy - jak się jednoczyć. Wyjść na ulicę i tworzyć historię, czy śledzić ją na ekranie monitora, minuta po minucie, drobiazg po drobiazgu, co daje też poczucie uczestnictwa? Tak jest się bliżej niż na miejscu, ale ciągle w wersji 1.0.
A tak jak niezliczona jest liczba ludzi na ulicach, tak wiele jest też aparatów fotograficznych, kamer, relacjonowania z komórek prosto na Facebooka czy Twittera. I to też oddala od wersji uczestnictwa 3D, 3.0 czy po prostu niewirtualnie.
Harcerze, ci, którzy jako nieliczni znali słowa pieśni, przynieśli w sobotę (kiedy handlarzy świec jeszcze nie było) znicze w formie wirtualnej - na białych kartkach wydrukowane symbole ['].

W górze flagi, ale i komórki. Ja z jednym z setek aparatów. Pałac Prezydencki, niedziela godz. 17:00

Krakowskie Przedmieście, fotoreporterzy stojący na toi-toiach. Niedziela, godz. 17:30

Wszyscy mówią o poczuciu wspólnoty, że teraz będziemy nowi. Nie ma co się łudzić, że nie będziemy na siebie psioczyć i narzekać. Ale jeśli ci niezainteresowani polityką "bo wszyscy są beznadziejni i nie ma na kogo głosować" pójdą choćby do wyborów, może nawet w grupie bliskich, będzie to już dużo.

Dzisiaj na obiad była pycha ryba, też zjedzona wspólnie. Dzięki.