


Kiedy w torebce zalegają stare bilety do kina, znajduje się w kieszeni papierek po batonie ze świątecznymi wstążkami, wytrzepuje się okruszki z zeschniętej drożdżówki, paragon z kupna zimowych kozaków dawno wyblakł, róża z ostatniej randki nie tylko zdążyła uschnąć ale i zgnić, bilety first minute zmieniają się na last minute, na picasie nie ma już miejsca, ah no i jeszcze frustracja z powodu nowopojawiającej się muzyki i niemożliwości jej odsłuchania sprawia, że wraca się do oldies, to zaczynam się wtedy zastawiać (taaak, będzie to w stylu frazesów 'i jak żyć?') czy to to samo życie i miejsce, które kilka miesięcy temu było jeszcze ze świeżą drożdżówką i nieumytymi oknami? I tak jak w pierdołowatych wywodach tego typu, powiem tylko, że człowiek jest wysoce wyrafinowany w swoim nieróbstwie, a jego niedoskonałość porównywalna jest z tymi zdjęciami, które lubię strasznie jak i ludzki niedorozwój.
p.s. mamy: dobrze, że was mamy.