"Obywatel świata" zawsze brzmiał mi obco i sztucznie. "Światowiec"? "Europejczyk"? Nigdy nie zazdrościłam komuś, kto miał to wstawione w rubryce obok nazwiska. Jako dziecko podkochiwałam się w Włóczykiju, a kiedy poznałam prawdziwych obieżyświatów-nomadów, którzy podróżują bez przerwy od kilku lat, skrycie im trochę zazdrościłam. A jednocześnie zawsze otwarcie cieszyłam się, że potrafię określić swoje korzenie, krąg kulturowy i przede wszystkim - bazę.
Z drugiej strony reprezentantka polskości ze mnie kiepska. Wódki specjalnie nie lubię, a gdy obcokrajowcy chwalą się, że potrafią powiedzieć po polsku 'kurwa', 'na zdrowie' albo 'jak się masz kochanie', jestem zwyczajnie zażenowana. Nie prężę się bezwarunkową dumą na nazwisko Lech Wałęsa i nie należę do pokolenia JP2, tak samo jak nie wzruszam się na pochodach reprezentacyjnych wojska polskiego.
Polskość łapie wtedy kiedy nic innego nie pomaga lub gdy się o niej zapomni. Był taki czas, jeszcze w Stambule, że wisiało nade mną fatum - dramatyczne przeprowadzki, puste kieszenie, ukradzione złudzenia i strata wiary w ludzi.
Siedzenie w ciemnej kinowej sali zawsze było receptą na problemy i wtedy też pomógł Istanbul Film Festival. Jednego seansu nie zapomnę nigdy. Film "Somers Town" i jego ciepła historia z przedmieść Londynu o przyjaźni angielsko-polskiej i miłości rodzicielskiej z polskim wątkiem robotniczym w tle. Z ekranu dużo polskich słów, również tych zbyt polskich. Byłam pewnie jedyną osobą na sali, która rozumiała te polskie podchmielone niuanse, nieśmiałą polskość w twardym akcencie i zapewne jedyną osobą, która przeryczała cały seans filmu, który był na wskroś wesoły i optymistyczny.
Najcudowniejsze w podróżach są niespodzianki. Choćby to, że tuż za granicą bułgarską w Serbii głodni nie mogliśmy złapać żadnego stopa i podjechał starszy pan na rowerze z siatkami pełnymi jedzenia, reklamując się: Mini Market! A chwilę później, kiedy już zrezygnowani rozbijaliśmy w polu namiot, podjechała nagle ciężarówka z krzyczącym tureckim kierowcą: Całą Bułgarię was śledziłem i zastanawiałem kiedy będę mógł w końcu zgarnąć!
W mieście Nisz w Serbii spotkałam znajomego z uczelni niewidzianego od ok. 2 lat - wprowadził się tam na dłużej 3 dni wcześniej. Nagle mamy towarzystwo, prysznic i kto by pomyślał, że będziemy brać udział w przygotowaniach do domówki w Niszu?
Czarnogóra powaliła. Zrobiła wrażenie jednego z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Podobnie jak Bośnia&Herzegowina, która niesamowicie też zafascynowała.
W nocnym pociągu Belgrad-Budapeszt spotykamy w przedziale muzyka z Izraela, który jedzie do Berlina na trasę koncertową zorganizowaną mu przez jedną z Couchsurferek. Nie muszę mówić, że okazało się, że znamy te same osoby. Takich historii jest setki. Choć są możliwe, to przecież nieprawdopodobne. I racjonalnie każą przestać wierzyć w przypadki.
Z Budapesztu miał być już oficjalny pociągowy odcinek Budapeszt-Kraków, a później już do korzeni na Podkarpacie. Zaskakująco, pociąg z Budapesztu zlikwidowany. Więc co? Autostop do końca!
Droga jest pełna niespodzianek, uświadamia też co jest najdroższe.
Kiedy jeszcze w kwietniu zasypiałam w Diyarbakir na Wschodzie Turcji, poleciały mi drugi raz łzy z polskości. Nasz gospodarz z Couchsurfingu najpierw włączył krótki film, mówiąc: Polska jest rajem. Na ekranie kamera szła przez gęsty, zielony las, rejestrując śpiew ptaków.
Później Eray włączył muzykę. Stare kobiety z Lubelszczyzny zaczęły śpiewać "Za bujne bory za bujne lasy" i o tym, że Jasiu poznał Marysię i że żniwa się zaczęły. No i gdzież tu ryczeć po usłyszeniu zawodzeń starych bab. To właśnie takie płakanie, którego obywatel świata nie zrozumie. I płakanie i łzy po polsku muszą mieć choćby 'ł'. Lulu dzicie lulu, wyły baby.