wtorek, sierpnia 14, 2007

Na początku człowiek


Badarczijn Cecgee, dla nas pani Ada. Inżynier-ta od budowy mebli-mówi. Dla nas przewodniczka. Ponad 20 lat temu wsiadła w pociąg, który przejechał pół świata i tak znalazła się w Poznaniu na Akademii Rolniczej. Dlaczego meble? Bo wtedy w Mongolii nikt nie miał o nich pojęcia.
-Przepraszam za mój polski- śmieje się. Mówi lepiej niż Polak wyjeżdżający na 5 lat do Stanów. Skończyła studia w '82 roku, kiedy jej nieblada twarz była jak cyrk, który przyjechał do wioski.
-W '81 wszyscy wyjeżdżali. Z koleżanką zostałyśmy jedynymi Mongołkami w Polsce i jednymi z nielicznych obcokrajowców. Ale studia to był piękny czas, tylko trochę za dużo kolejek.
Jedna z siedmiu dziewczyn i siostra dwóch chłopaków. Tyle się narodziło mamie, która wychowywała ich w jednej jurcie. I to żaden wyczyn, w Mongolii norma. Choć to, że wszystkie dzieci mają wyższe wykształcenie, niektóre doktoraty, może trochę dziwić. Ale to tam też raczej norma. Mama żwawa jak gorąca pięćdziesiątka. Do zdjęcia dres przykryła najładniejszym delem.
Czasem p. Ada na chwilę znikała. Chodziła sama po wzgórzach w butach Reeboka kiedy my jeszcze spaliśmy i wracała taka jakaś zamyślona. Gdzie lepiej: w jurcie czy domu pod UlaanBaator? -No pewnie, że w jurcie! Tam wszystko było, i przyroda i jedzenie i cisza.
W ostatni wieczór prawie nic nie mówiliśmy. Nagle zaczęła grać muzyka. Stara kaseta z Polski. Najpierw 'W drogę' Czerwonych Gitar, później 'Dziwny świat' Niemena.
-Wrócicie tu jeszcze, prawda?- pytała.
I jeśli wszystkim jakimś cudem spełnią się marzenia to tylko dzięki tej nocy, bo gwiazdy spadały jakby ktoś im urwał sznurki.

1 komentarz: