sobota, maja 23, 2009

Gdzie diabeł mówi dobranoc, a anioł włącza budzik.




-Mówi konsul ambasady Polski z Ankary. Zgłoszono nam, że podróżuje pani autostopem po Wschodzie Turcji.
- Taaaaak, ale wszystko jest w porządku i nie jestem sama
- w końcu odbieram telefon, po siedmiu nieudanych próbach nieznanego numeru. Siedzę na pace ciężarówki.
- Ostrzegam panią i odradzam. To dziki i niebezpieczny kraj. Wie pani co stało się w zeszłym roku z Włoszką, która jeździła tam stopem? Została zabita!
- Tak, wiem i dziękuję za ostrzeżenie, będziemy to mieć na uwadze. A może mi pan powiedzieć skąd o nas wie?
- Przyszedł tu jakiś Turek, był bardzo zdenerwowany.


Historia, o której wspomniał konsul to przypadek Włoszki-artystki, która w proteście przeciwko przemocy i nierównemu traktowaniu kobiet podróżowała w sukni ślubnej autostopem z Mediolanu do Izraela. Dotarła tylko do Turcji...
Turek, który poinformował ambasadę o naszej wyprawie to tata znajomego, który w Ankarze podwiózł nas na autostradę i jak każdy kierowca, chciał dać nam pieniądze na bilet autobusowy.
A moja współtowarzyszka to Kami, druga taka, która w ostatnich tygodniach dużo przeżyła i nie miała nic do stracenia.

Po analizie sytuacji stwierdzamy, że nic, tylko jedziemy. Mamy otwartość na ludzi, ale ograniczone zaufanie. Nie mamy dziwnych kostiumów, ale wyglądamy jak typowe podróżniczki nie szukające przygód. Mamy plan - nie mamy dużo czasu (niestety). Nie mamy pieniędzy - mamy notatnik, aparat i podstawy tureckiego.

To wystarczyło, żeby szczęśliwie, a często wręcz w euforii przejechać w sumie 2000 km kilkoma samochodami. Wystarczyło, żeby nie czekać dłużej niż 4 minuty na zatrzymanie się samochodu. Żeby poznać przekrój tureckiego społeczeństwa - od kierowców tirów przez lekarzy do pilotów armii tureckiej. Wystarczyło, żeby być zapraszanym przez wszystkich do spania w ich rodzinnych domach i korzystania z couchsurfingu bez wysyłania zapytań o nocleg. Wystarczyło, żeby mieć tyle szczęścia, żeby czuć się bezpiecznie, a wręcz wyjątkowo. I wciąż nie wiem czy to przez to, że głupi ma zawsze szczęście czy rzeczywiście Turcja to najlepszy kraj na świecie do autostopu.
Choć oczywiście nie obeszło się bez przygód.

W Malatyi, stolicy moreli, przywitał nas morelowy Obama (proszę powiększyć plakat i porównać kolory moreli).

Pech zawsze pojawiał się wieczorem, a znikał nad ranem. Dwa razy przez zepsute ciężarówki, w nocy, awaryjnie musieli nas odbierać z dziwnych miejsc nasi couchsurfingowi hości. Umierałyśmy z zimna zasypiając w schronisku koło wejścia na szczyt Nemrut Dagi. O 3 rano ktoś sekretnie zmusił nas - dwie trzęsące się owsiki ubrane na cebulę - do wstania, wspięcia się na szczyt po raz drugi i przeżycia jednego z najpiękniejszych wschodów słońca w życiu. Wylądowałyśmy też przez przypadek na pustkowiu, gdzie nie było żywego ducha, a tym bardziej samochodu. Ktoś, kto czuwał wysłał do nas patrol policyjny, który łapał dla nas autobusy i nakazywał kierowcom brać nas 'na pokład' bez pieniędzy.

Kamienne głowy bogów na szczycie Nemrut Dagi, zwane ósmym cudem świata, zaczęły budzić się z zimowego snu.

Fatih, student z Malatyi, który nas u siebie gościł, zapytał w pewnym momencie:
- Wszystkie kobiety w Polsce są takie?
- Jakie?
- Jednej nocy przyjeżdżam w góry Malatyi na stację benzynową gdzie widzę was grające w bierki i pijące herbatę z obsługą. Drugiej schodzę z wami ze szczytu Nemrut Dagi w deszczu i błocie i czasie kiedy jest to jeszcze teoretycznie niemożliwe. Potem jestem świadkiem jak z obsługą schroniska negocjujecie nocleg niemalże do zera i nie wracacie z nami żeby rano w mrozie wspiąć się jeszcze raz. Ja nigdy nie widziałem czegoś takiego!
- Ale my jesteśmy całkiem normalne i wiesz, kiedy kobieta czegoś chce, to sobie poradzi...
- Wasz kraj musi być szalony! Nigdy nie chciałbym mieć dziewczyny z Polski!
- Dlaczego czujemy się tak bezpiecznie z tobą, Fatih
- śmiejemy się.

Słoneczne, męskie popołudnie w Diyarbakir.

Dużo bym dała żeby zobaczyć zdjęcia zrobione przez tego chłopca z Diyarbakir. Na jednym z nich jestem ja...

Śmiech jednak trzeba było też czasem schować do kieszeni.

W Diyarbakir, gdzie 90% mieszkańców to Kurdowie, a 70% z nich popiera paraterrorystyczną partię PKK, rozmawiamy z nauczycielem praw człowieka w podstawówce. Eray przekonuje nas, że to jest to czego potrzeba temu społeczeństwu i że zamachy najczęściej prowokuje armia turecka. W pierwszą część wierzymy, w drugą mniej. Tego samego dnia, kiedy zachwycałyśmy się murem obronnym Diyarbakir i starym miastem, wróciłyśmy do Stambułu. Po otwarciu wiadomości okazało się, że wtedy też 30 km od miasta był zamach terrorystyczny, w którym zginęło kilku cywilów.

Symbol pokoju w Mardinie.

Nigdy nie zapomnimy też czasu z Muratem, który był naszym przewodnikiem i hostem w bajecznie pięknym Mardinie, oprowadzał po jego bazarach i starożytnych ruinach. Murat jest pediatrą znającym każdego dzieciaka na ulicy, typ-społecznik-superman. Opowiada nam o odbiorze porodu dzień wcześniej 16-tego dziecka Kurdyjki. Tam to norma - ludzie wierzą, że im więcej dzieci, tym kobiety zdrowsze. Zapewnienie im podstawowych warunków póżniej to drugorzędna sprawa.
- Wiesz, tu się trzeba uodpornić. Ja się śmieję, że codziennie ktoś sika mi w twarz, a ja to wciąż nazywam powołaniem.

Tydzień po powrocie do Stambułu czytamy w gazecie o masakrycznym weselu koło Mardinu, na którym wskutek rodzinnego terroryzmu ginie 45 osób, w tym wiele kobiet i dzieci.
Sms do Murata: Jak się czujesz, wszystko u Ciebie w porządku?
Odpowiedź: Przypadkowo ominęło mnie udzielanie pierwszej pomocy, jestem w domu rodzinnym w Adanie. W tym kraju już nic mnie nie zaskoczy.

2 komentarze:

  1. Janowski12:19 PM

    szalona :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak ja lubię to czytać. I to jeszcze o moich najulubieńszych regionach..

    Ze stopem się zgadzam jest najepszy, "ale" uważajcie na siebie :)

    OdpowiedzUsuń