wtorek, lipca 07, 2009

Koniec języka za przewodnika.

Jedna z głównych ulic w Belgradzie.

Chciałabym fajnie i mądrze pisać o Bałkanach, które tak samo jak fascynują, tak i wprowadzają w konsternację. Chciałabym zrozumieć historię i politykę tych przepięknych krajów, ale nie zrozumiem czegoś, czego nie rozumieją nawet jej twórcy. I chciałabym znaleźć piękne lub chociaż odpowiednie słowa żeby opisać te odczucia. Chciałabym - pisane w czasie skazanym na niedokonanie.

Tuż po przekroczeniu granicy z Serbią rozbijamy na dziko namiot niedaleko wielkiego hotelu przy autostradzie w stronę Niszu. Na pobliskim parkingu widzimy koczujących przy samochodach Turków jadących do Niemiec i to co przed mieszkaniem w Turcji mówiłoby nam: trzymać się z daleka, teraz przekonało: dobra miejscówa. Szkoda tylko, że oni wiedzieli, że trzeba się ulotnić przed świtem. Nas śpiących w najlepsze rano budzi straż hotelowa z psami i wydaje się, że bez kary się nie obejdzie. W drodze do kasy hotelowej strażnicy nie mogą nadziwić się, że jedziemy stopem z Turcji i że to dopiero początek podróży.
- десет евра је за вас много? (10 euro jest dla was dużo?)
- Mnogo.
- To 10 minut i was tu nie ma.

Na stacji benzynowej próbuję kupić wino i w głowie też jakoś tak mnogo.
- Merhaba, one rottes Wine, pażałsta!
- A skąd ty - Turcja, Niemcy, Rosja czy Irlandia? - pyta się po serbsku sprzedawca.
- Z Polski.
- To mów po polsku, dziewczyno! - śmieje się.

Po prawie roku mieszkania i podróżowania poza granicami ojczystego języka i mieszkaniem z językiem-ojczyzną schowanym gdzieś w środku, dzieje się z człowiekiem coś, co znów określę nie swoimi słowami, a królowej słowa - Herty Müller, która w "Król kłania się i zabija", pisze o tym tak:
"To nieprawda, że na wszystko istnieją słowa. Nieprawdą jest również, że myśli się w słowach. Do dziś o wielu rzeczach myślę poza słowami (...) Obszary wewnętrzne nie pokrywają się z mową, wloką człowieka tam, gdzie nie mogą przebywać słowa (...) Wiarę, że mówienie zaradzi zamętowi, znam jedynie z Zachodu. Mówienie nie uporządkuje ani życia na polu kukurydzy, ani na asfalcie (...)
Jakie są to słowa i jak szybko musiałyby odnajdywać się i wymieniać z innymi, żeby dogonić myśli? I co znaczy: dogonić? Przecież myślenie rozmawia ze sobą całkiem inaczej, niż robią to z nim słowa".

Ani Serbowie ani Bośniacy nie potrafią jeszcze mówić otwarcie o tragedii sprzed 17 lat. Jak nazwać wojnę, mordy, gwałty i zbrodnie? Brak słów. Słowa w myślach, ale gdzieś poza słowami. Za to manifestacje językowe wyrażane są nie głośno, ale bardzo widocznie - w Serbii w miejscach publicznych zamazane nazwy łacińskie, w Bośni&Herzegowinie - cyrylica.
Od kiedy Bułgaria jest w UE i bułgarski w cyrylicy jest jednym z języków urzędowych UE, dyskutuje się też nad przyszłymi banknotami euro - w ogólnym obiegu będzie najpewniej eвро, tak jak teraz jest choćby greckie ευρώ. Języki są teraz o wiele bardziej mobilne niż kiedyś. Weźmy choćby Czarnogórę, która oficjalnie, choć nielegalnie przyjęła euro - bez swoich narodowych nadruków, choć większość mieszkańców Montenegro myśli w serbskiej cyrylicy.

Bośnia&Herzegowina - zamazana serbska nazwa miasta Jablanica.

Herta Müller:
"Język macierzysty oddaje się ustom gratis i nie uczymy się go świadomie. Po prostu jest, tak bezwarunkowo jak własna skóra. I równie łatwo jak ją można go zranić, jeśli jest przez innych pogardzany, lekceważony czy zostaje wręcz wzbroniony".

Na ulicznych ścianach Belgradu słowami wyrażany jest stosunek do odłączenia się ostatniej prowincji byłej Jugosławii - Kosowa. W zeszłym roku, kiedy Kosowo ogłosiło niepodległość, na murach, sprzedawanych na ulicach czapeczkach i na ustach demonstrujących w stolicy Serbii pojawiło się hasło: "Kosowo je Serbia". Niektórzy mieszkańcy Kosowa mogli go nie zrozumieć w cyrylicy - sami w końcu mówią i myślą po albańsku.

Główny deptak w Belgradzie.

Herta Müller:
"Język macierzysty nic na tym nie traci, kiedy jego przypadkowość stanie się widoczna w oglądzie innych języków. Wręcz przeciwnie, wystawienie własnej mowy na spojrzenia obcej prowadzi do bardziej wiarygodnego związku, do niewymuszonej miłości. Nigdy nie kochałam mojego języka macierzystego, ponieważ jest lepszy, lecz dlatego, że jest bardziej swojski".

Nie ma większej wewnętrznej euforii, gdy usłyszy się po długim czasie słowa, których brakowało. Gdy jeszcze w Stambule odwiedzili mnie przyjaciele, słowa typu 'ambaras', 'dzielnia' czy 'kaczka-dziwaczka' smakowały jak kabanosy albo ptasie mleczko. I nie chodzi tu nawet o mówienie w narodowych literach - w końcu odwiedzali mnie też przyjeciele ze Szwecji czy Niemiec. Chodzi o myślenie tymi samymi słowami w języku ponad słownikami, których często nie trzeba wypowiadać głośno, a rozumie się doskonale.

Od Serbii już do końca podróży wypowiadamy prawie wyłącznie polskie słowa. Śmiesznie rozmawiało się po słowiańsku np. z muzułmańskimi Bośniakami. Coraz cieplej było też czując coraz bliżej granicę, za którą niuanse językowe schowane głęboko będą zrozumiałe. A jednocześnie rosła obawa - czy po przeżyciu tylu rzeczy to będzie wciąż ten sam język? Czy będzie zrozumiały?

Wyszło dziś jakoś tak bardzo poważanie. Ale w Serbii naprawdę dużo się gra i tańczy, a Serbki to najelegantsze i najbardziej zadbane kobiety jakie widziałam. Słowo daję. Możecie też trzymać mnie za słowo, że będzie więcej o Bośni&Herzegowinie - słowo się już rzekło.

3 komentarze:

  1. jedno co mogę napisać... ja zawsze bosko :) czekam na dalsze relacje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. z takich językowo-bałkańskich ciekawostek...

    Podobno pod koniec lat 90-tych Chorwaci, sprawili sobie nową ustawę o ochronie języka. Ustawa była(jest?) pokłosiem mody na podkreślanie odrębności Chorwacji od regionu. Jeden z zapisów nakazywał dodawanie chorwackich napisów do serbskich filmów. Wywoływało to wybuchy śmiechu w kinach, bo oni rozumieją się lepiej niż my ze Słowakami

    OdpowiedzUsuń
  3. @4emkaa: dzięki, że wpadasz i czytasz!:)

    @SZ: Ile radości by było gdyby do polskich filmów dołączali czeskie napisy:)

    OdpowiedzUsuń