środa, sierpnia 02, 2006


nyc 19.07.06
Philharmonic at the Central Park...i deszczowy koncert po nim.
IX Symfonia Beethovena w Central Parku pod golym,
wieczornym niebem, choc jak zwykle zamiast gwiazd na koniec byly
fajerwerki (mysle ze jakis przekret jest z tym tutaj, choc juz raz
widzialam wielki woz), a wokol nas kilkanascie tysiecy osob na
kocykach i lezakach jedzacych kolacje i pijacych wino, ktorzy przyszli
glownie po to, ale i tak wszyscy sluchali nowojorskiej orkiestry
symfonicznej, ktorej dyrygent byl bardzo zywiolowy i dowcipny. A nasze
otoczenie najblizsze: dwoch francuskich gejow, dwoch
amerykansko-polskich gejow+polka, niewiadomo kim dla nich bedaca
i jedna heteropara, ktora w porownianiu do tamtych byla najbardziej
obrzydliwa (celowo pisze w liczbie pojedynczej, bo bardzo pragneli
stworzyc jednosc). Ale pieknie bylo. Szczegolnie po koncercie, kiedy
zaczelo niemilosiernie mocno padac i przemoknelysmy do majtek
i wbiegajac do autobusu ludzie wokol uswiadomili nas
swoim smiechem, ze jestesmy niebieskie niczym zupa bridget, bo nasz
kocyk, ktory byl chustka, ktora byla naszym parasolem, puscil farbe. I
pozniej do konca, kiedy juz suszylysmy sie w Starbucksie, gdzie
obslugujacy nas czarnoskory chlopak byl niesamowicie zabawny i tanczyl
robiac kawe, a obok mnie siedziala psychicznie chora 60letnia kobieta
ubrana w seledynowa miniowe i kapcie i widok z okna przedstawial
przemoknietych smieciarzy zbierajacych czarne
worki ze skarbami zapleczy restauracji i rikszarzy, ktorzy bawili sie swoim mokrym pechem,
wiec wtedy, mialam okropna glupawe i nie moglam przestac sie smiac i
myslalam 'new york, new york...'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz