piątek, listopada 28, 2008

hou hou hou... na Bliskim Wschodzie



W kraju, w któym Bożego Narodzenia się nie obchodzi też można złapać poirytowanie na marketerów, że to jeszcze za wcześnie żeby Frank Sinatra przypominał, że białe święta tuż, tuż. Sprawdzone miejsce do pracy, z cichą muzyką i strefą bez papierosów, to Starbucks, przyznaję bez bicia.
W ofercie świąteczna kawa. Świąteczna po chrześcijańsku, choć może patrząc na komercjalizację świąt, lepsze będzie określenie ‘po zachodniemu’. Na kubku choinki, gwiazdki i gołębie.
Podczas stukania w klawiaturę dosiada się do mnie facet z dziwnie błyszczącymi oczami, wręczając mi kolorową książeczkę. Podekscytowanym głosem pełnym uniesienia zaczyna opowiadać o Bogu nie zapominając, że pantomima to język uniwersalny. Świadkowie Jehowy wszędzie są tacy sami.
Obok obściskuje się para trzydziestolatków, a niedaleko siedzi rodzina z zakrytą mamą w składzie, która rozmawia po angielsku z zaproszoną na kawę koleżanką. Dwóch kolegów czyta razem gazetę z gołą kobietą na ostatniej stronie. 10 metrów dalej siedzi Turek, który intensywnie się na mnie gapi przez godzinę. Wychodzi, a ja mam nadzieję, że nie będzie mnie śledził kiedy wyjdę z lokalu, co czasami się tu zdarza.
Do tych, którzy siedzą na zewnątrz przyczepia się z kolei chłopak sprzedający chusteczki (turecka uliczna specjalność).
Na środku dwie starsze damy, którym operacje plastyczne nie były obce. Zaczynają ze mną rozmawiać i wypytywać o przeróżne rzeczy. Z rozmarzeniem opowiadają o dawnych czasach - jedna jest emerytowaną aktorką, druga modystką. Dlaczego tu przychodzą? Bo wolą drogie latte od taniej i mocnej turkish coffee. Żegnają mnie tuląc i mówiąc: jak dobrze cię tu wiedzieć, zostań na zawsze!

Czy tu jest orient? Jest, ale niedaleko mu do tego w Nowym Jorku. Tylko, że zamiast niezliczonych teatrów off-off-off Broadwayu tu na każdej ulicy jest meczet, a zamiast koncertów ulicznych grajków na nowojorskich ulicach, w Stambule częściej słyszy się śpiewające nawoływania muzułmanów do modlitwy 5 razy dziennie. Na które mało kto zwraca uwagę, bo często zagłuszane są prze Franka Sinatrę, Tarkana albo Timbalanda wyjących z samochodów.

Za tydzień z kolei cała Turcja będzie zabijać owce - zbliża się drugi w roku Bayram. A ja już teraz, w poszukiwaniu orientu i mocniejszego słońca, znikam na ponad 2 tygodnie do Syrii, Jordanu i oby się udało, Libanu.

4 komentarze:

  1. Smacznego. Ja w Gaziantep nie moge znalezc nawet dobrej nescafe :) Tak sie zastanawiam, ze tyle kobiet zakochanych w Stambule. Miasto pieknie pokazane w filmie "Mutluluk" Widzialas? Najlepszy turecki film jaki ogladalem. Tymczasem... podzdrowienia od szwedzkiegokucharza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy10:12 PM

    Ja wpadłam w Istanbuł jak śliwka w kopot prosto z nowojorskiego coffe cup i nie jestem aż tak zakochana. Może być na tydzień, dwa, ale nie na całe życie.
    Za tydzień wyjeżdżam na Święta do Polski i nie mogę się doczekać. Choć zapewne z sentymentem będę chodzić do Ali Baby i kaleczyć turecki język ;)

    Pozdrawiam,
    dusia

    OdpowiedzUsuń
  3. żądamy kolejnych wpisów !!!! :) :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za odzew - nie ma lepszego motywatora!:) Filip - zaglądam też do Was i się zaczytuję. "Mutluluka" nie widziałam, jak i całej listy innych filmów, które czekają i kurzą się na dysku.
    A BN...cóż...drażliwy temat.
    Pozdrawiam mimo wszystko świątecznie!

    OdpowiedzUsuń