czwartek, września 21, 2006

dzieci w wielkim mieście


Czy jest jeszcze coś magicznego w dzieciństwie? Wyimaginowani przyjaciele, podkradanie lukrowych ciasteczek, czytanie pod kołdrą, podsłuchiwanie sąsiadów przez kontakt w ścianie lub zanurzając uszy w wannie pełnej wody, listy rzucane przez okno, spanie na balkonie w namiocie z kocy...
Kiedy widzę dwójkę dzieciaków jadących samych tramwajem ze starą szmacianą piłką, mówiąctch o koledze, który przyszedł do szkoły w koszulce z napisem: Jestem z Grochowa- ta dzielnica dobrze chowa, a obok nich matkę z z synem w ich wieku, którzy to jadą tramwajem do strzeżonego apartmentowca, bo zepsuł się mercedes, a to jedyny sposób, żeby dojechać z prywatnej podstawówki, po lekcjach francuskiego na lekcje gry na puzonie, a później tańca towarzyskiego, wtedy właśnie potrzebna jest pomoc pewnej pani o inicjałach MP (nie mylic z NMP i Magdaleną Pawłowską).


Była to Mary Poppins, nowa wychowawczyni dzieci.
Miała parasolkę z papuzią główką, wielkie ręce i nogi oraz małe niebieskie oczy. Kiedy wchodziła na piętro, dzieci zauważyły, że potrafi ślizgać się po poręczy - pod górę! A tuż przed snem podała wszystkim po łyżce tajemniczego lekarstwa z dużej butelki. Za każdym razem, gdy je nalewała, lekarstwo miało inny kolor i inny smak (pyszny!).
Odkąd się pojawiła, życie czworga małych Banksów zmieniło się w pasmo cudownych przygód.
Odwiedzili na przykład wuja Mary, niejakiego Alberta Perukkę, który miał urodziny. A że był piątek, wujowi Albertowi przydarzyło się to, co zwykle przydarzało mu się w urodziny, pod warunkiem że przypadały w piątek właśnie: wuj wypełnił się gazem rozweselającym i uniósł się pod sam sufit, skąd nie mógł opaść, dopóki nie pomyślał o czymś poważnym lub smutnym.
Nie minęło wiele czasu, a i dzieci także uniosły się w powietrze. Gdy tylko ujrzały pana Perukkę pod sufitem, natychmiast dostały ataku chichotek i gaz rozweselający wypełnił także i ich ciała. Unosili się już wszyscy w powietrzu, gdy Mary Poppins wzbiła się ku nim, poważnie, godnie i surowo, jak to ona. Problem był tylko ze stołem, nakrytym już do podwieczorku: nie mogli go dosięgnąć, bo stał oczywiście na podłodze, pięknie już nakryty przez pana Perukkę.
Były tam stosy chleba z masłem, placuszki, ciasteczka migdałowe i wielki tort z różowym lukrem. Oraz - oczywiście - filiżanki i spodki do herbaty.
Usiłowali pomyśleć o czymś bardzo smutnym (Michaś: że kiedyś będzie musiał pójść do szkoły. Janeczka: że za czternaście lat stanie się dorosła), ale nic nie pomagało: chichocząc unosili się nadal w powietrzu.
Wobec tego Mary Poppins, sobie tylko wiadomym sposobem, sprowadziła stół wraz z zastawą pod sufit i wszyscy usiedli w powietrzu, a ona nalała im herbaty.

I jeśli ktoś chciałby wypróbować sprawdzonego przepisu na unoszące w powietrzu oraz prostujące dzieciństwo ciasteczka migdałowe- oto on- włalla!

Półtorej szklanki mąki należy utrzeć z jedną trzecią kostki margaryny, dodać następnie pół szklanki cukru pudru (bez grudek!) i dwie czubate łyżeczki proszku do pieczenia.
Po wymieszaniu tych składników należy wydrążyć w nich dołek, do którego wbić jedno całe jajo i jedno żółtko (białko z tego jednego jajka zachowujemy w naczynku na potem!).
Dodać teraz musimy 2 lub 3 łyżki śmietany i pół paczki (czyli 5 dag) migdałów, posiekanych ostrym nożem na kawałeczki. Jeszcze skórka otarta z cytryny (dobrze umytej i osuszonej w ściereczce!) oraz czubata łyżeczka cukru waniliowego.
Z tego wszystkiego zagniatamy gładkie ciasto, rozwałkowujemy je na grubość pół centymetra i wykrawamy szklanką zgrabne kółka.
Układamy je na blasze wysmarowanej tłuszczem lub tylko wyścielonej folią aluminiową. Po wierzchu smarujemy kółeczka rozmąconym białkiem, które tego właśnie momentu oczekiwało w naczynku.
Posypujemy każde ciastko grubym cukrem kryształem, nakłuwamy widelcem w paru miejscach i zdobimy ułożonym pośrodku migdałkiem.
Pieczemy ciastka migdałowe na kolor złoty w dobrze nagrzanym piekarniku (ach, jakże one pięknie pachną!...). Gorące zdejmujemy z blachy i układamy na deseczce.
Po ostudzeniu przekładamy na płaski półmisek i niesiemy na stół podwieczorkowy.

Podczas podwieczorku, naturalnie, myślimy tylko o rzeczach miłych, śmiesznych, rozweselających i pocieszających. I nawet jeśli komuś nie uda się unieść pod sufit, jak panu Perucce, można unosić się radością na siedząco. Wszystko wtedy smakuje jeszcze lepiej, a życie w ogóle wydaje się milsze. Nie dorastajmy tak całkiem, proszę.

7 komentarzy:

  1. Anonimowy8:41 AM

    ja tam nie dorosne chyba nigdy:P zreszta Ty tez ( and take it as a compliment):)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy11:02 PM

    MP na pewno tez by cos poradzila na dzieci, ktorym nie chce sie gadac z innymi, co? wyslij ja tam moze

    OdpowiedzUsuń
  3. amerykanskim dzieciom to juz chyba tylko HP moze pomoc (nie drukarki, Harry mary)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy1:58 AM

    Trudno cos powiedziec.
    Pozdrawiam z UK rudowlasa diablice scigajaca dzieci po tramwajach.
    Hejaa!!!
    PS. Dzieci nie bojcie sie - to nie baba-jaga. To tylko rege :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy9:47 PM

    ja tez chce pozostac dzieckiem. Bardzo. Tak bardzo jak kiedys chcialem byc dorosly i pilem alkohol na zielonej szkole i tak bardzo jak chcialbym by nie lupalo mnie w krzyzu i bym nie zapominal co robilem dzien wczesniej.

    Bardzo chce tez napisac fajny komentarz...

    Trudno. Najwazniejsze, ze blog jest ciekawy. Naprawde.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam do komentarzy nawet z chrupiacym krzyzem:)

    OdpowiedzUsuń